Cześć
dziewczyny!
Po długich miesiącach zastanawiania się czy ma to sens, postanowiłam założyć bloga.
Tak,
będzie to kolejny blog urodowo-lifestylowy. Wiem, że w blogosferze istnieją
tysiące blogów o podobnej tematyce, ale dlaczego i ja nie mogę posiadać miejsca
w sieci, w którym będę gromadziła moje doświadczenia ze światem „urodowym” i
nie tylko, przy okazji dzieląc się nimi z innymi osobami? A nuż którejś z Was
przydadzą się informacje tu znalezione.
Dziś
chciałam podzielić się z Wami moją "włosową historią".
Od
dobrych kilku lat jestem zapaloną włosomaniaczką. Obecnie moje włosy są w
całkiem niezłym stanie, jednak nie zawsze tak było.
Kiedy
byłam dzieckiem, kolor moich włosów bardziej przypominał ciemny blond niż ten,
który obecnie mam na głowie (myślę, że proces ciemnienia przebiegał w
podstawówce).
Odkąd pamiętam, zawsze miałam długie włosy - mama często zakręcała mi je na
papiloty, robiła różnego rodzaju warkocze lub wysoko upinała kucyk (czego nigdy
nie lubiłam, bo po jakimś czasie strasznie bolała mnie od tego głowa – co
niestety zostało mi do dzisiaj).
Z ówczesnej pielęgnacji zapamiętałam jedynie regularne wcieranie w skalp wody
brzozowej.
Wszyscy zachwycali się moimi długimi i zdrowymi włosami, ja sama byłam z
nich bardzo dumna.
Wiele dziewcząt, których włosowe historie czytałam, ścinało włosy po
pierwszej komunii - mnie ominął na szczęście szał zmieniania fryzury po tym
wydarzeniu, jednak w końcu nadszedł dzień, kiedy postanowiłam radykalnie
skrócić włosy; miałam wtedy około 10 lat.
Z długich, średniej grubości, sięgających pasa włosów, zeszłam do krótkich i
ledwo dochodzących do ramion. Wracałam zadowolona do domu, gdzie zachwytom nie
było końca. Dopiero mama i babcia uświadomiły mi jak, w ciągu kilkunastu minut,
moje włosy zyskały na grubości (od tego czasu wszyscy – zwłaszcza fryzjerzy -
zwracają uwagę na tę cechę).
Po tym wszystkim włosy zaczęły jeszcze szybciej ciemnieć, przeszły naturalną
metamorfozę od ciemnego blondu do ciemnego brązu.
Przez następne dwa lata z włosami nie robiłam nic (oprócz jednorazowego
farbowania na koloniach, bez zgody rodziców, farbą z saszetki - kolor śliwkowy
nie wyglądał bardzo źle, nawet mi się podobał, jednak po 2 tygodniach się
wypłukał).
Do kolejnego, dość mocnego cięcia, doszło w 6 klasie podstawówki – włosy za
ucho. Zadowolona nie byłam i postanowiłam więcej nie ścinać włosów. I tak żyły
sobie swoim życiem.
W gimnazjum byłam dla nich łaskawa, bo choć nie skupiałam się na ich
pielęgnacji (która ograniczała się do mycia jakimkolwiek szamponem, którego
akurat używała mama, no i suszenia) to nie katowałam ich prostownicą, jak chyba
każda dziewczyna w tym wieku. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, do teraz nie
dorobiłam się własnej prostownicy; jedyne na co się skusiłam to karbownica z
płytkami prostującymi, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy jej
użyłam. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego dziewczyny prostują z natury proste
włosy - dopiero po latach zaczęłam tłumaczyć to sobie ich puszeniem.
W liceum moje włosy wyglądały w miarę dobrze, w 2008 roku postanowiłam je
wycieniować.
W pewnym
momencie zamarzyła mi się zmiana koloru, nie zgadniecie na co postawiłam...
Trzymając się w grupce z dwiema blondynkami postanowiłam, że i ja chcę być
blondynką.
Wybrałam najgorszą z możliwych dróg wcielania tego, niezbyt mądrego - a
wręcz głupiego - pomysłu w życie.
Przeczuwając, że na tak ciemnych włosach nic może nie wyjść, kupiłam farbę o
kolorze jasny blond. Nie wiem jakim sposobem namówiłam mamę na pomoc, ale w
ciepły wakacyjny dzień na mojej głowie pojawił się rudawo-brązowy kolor.
Jeśli myślicie, że na tym się skończyło, to niestety muszę was rozczarować.
Nie takiego koloru chciałam, więc po kilku dniach pobiegłam po kolejną farbę -
mama początkowo nie chciała mi pomóc, ale w końcu się zgodziła.
Po wszystkim byłam przerażona efektem, jednak po kilku dniach przyszło
przyzwyczajenie. Z makijażem nie wyglądało to tak źle, jednak ograniczę się do
zdjęcia z profilu.
Włosy były w opłakanym stanie - suche, spalone (jednym dniem nadrobiłam lata
bez prostownicy), ciągnęły się jak guma, jednak ja się tym nie przejmowałam.
Blondynką byłam przez całe wakacje. Po kilku dniach w szkole, kiedy
odrost zaczął mnie drażnić, postanowiłam wrócić do brązu. Znowu postawiłam na
farbę, jednak blond zrobił swoje i w moim odczuciu całość sprawiała wrażenie
jakby włosy wszystkie na raz zaczęły siwieć.
Następnie postanowiłam ściąć włosy do długości z pierwszego w życiu cięcia.
Niestety po jakimś czasie blond zaczął dawać o sobie znać.
Postanowiłam
już nie katować włosów farbami, bo blond tak czy inaczej znowu by wyszedł.
Moja pielęgnacja w zasadzie niczym się nie różniła od tej, którą stosowałam
w gimnazjum - sporadycznie zaczęłam używać jakichkolwiek odżywek, co
ułatwiało mi rozczesywanie siana, które miałam na głowie.
W kwietniu 2009 moje włosy wyglądały tak:
Zaczęłam wtedy używać szamponu Gliss Kur do
włosów zniszczonych z rozdwojonymi końcówkami; rozdwojonych końcówek oczywiście nie ubyło, ale włosy prezentowały się lepiej już po kilku myciach |
Słońce zrobiło
swoje i w wakacje prezentowały się już troszkę inaczej:
Mimo
określania mnie "ta z odrostami" nie złamałam się i nie
przefarbowałam kolejny raz włosów, cierpliwie czekałam aż odrosną (teraz śmieję
się, że o kilka lat wyprzedziłam modę na ombre).
W
kwietniu 2010 ścięłam aż 6cm i zafarbowałam końcówki na brąz, ale jak to bywało
wcześniej, blond wyszedł.
Zdjęcie z sierpnia 2010 |
Potem były już tylko kolejne cięcia blond końcówek, aż w marcu 2011 roku
pozbyłam się ich całkowicie:
Od tamtej pory pozwoliłam włosom swobodnie rosnąć, jednak cały czas miałam
problem z rozdwajającymi się końcówkami. W dalszym ciągu stosowałam szampon Gliss
Kurr, raz na jakiś czas dla odmiany używałam Head&Shoulders dla
włosów przetłuszczających się i Mr. Potter.
Pewnego dnia zauważyłam mgiełkę Radical do włosów zniszczonych i
wypadających, którą kupiła sobie mama. Zaczęłam jej używać, a efekty pojawiły
się po pierwszym tygodniu - włosy sprawiały wrażenie gęstszych/grubszych, stały
się zdecydowanie mocniejsze i bardziej lśniące.
To jednak nie koniec historii moich włosów, wiele jeszcze ze mną przeszły,
choć nigdy już ich nie skrzywdziłam w podobny sposób.
A Wy miałyście podobne historie?
Dajcie znać czy chcecie się dowiedzieć jak potoczyły się losy moich włosów po 2011 roku.
Dajcie znać czy chcecie się dowiedzieć jak potoczyły się losy moich włosów po 2011 roku.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Moim najgorszym przewinieniem było ścianie włosów - po komunii do łopatek, w szóstej klasie do linii szczęki. No i grzywka razy trzy, przy czym ostatnią zrobiłam sobie sama - jako że włosy zawsze miałam proste, zdrowe i baaaardzo śliskie, grzywka wyszła krzywo i po próbach wyprostowania jej skończyłam w krzywej grzywce do połowy czoła. Anyway. Teraz, po pięciu latach po tej grzywce prawie nie ma śladu, tylko włosy z przodu są w nieco gorszej kondycji i jakby ich mniej, ale liczę, że jak przez jakiś czas utrzymam długość w talię, to będą normalnej gęstości i będę mogła dalej ruszyć z zapuszczaniem. Kolejnym błędem był fioletowy kolor - bardzo nietwarzowy i w dodatku wysuszył mi włosy. Na szczęście była to szamponetka i po dwóch tygodniach śladu nie było. Kilka razy malowałam włosy henną, używałam potem ziołowych szamponów, ale nie nawilżałam ich przyzwoicie, więc końce znowu były wysuszone. Teraz przed każdym myciem nakładam na całą długość długość olejek i zmieniłam szampon na przeciwłupieżowy z Ziaja med (potrzebowałam czegoś z silnym detergentem, gdyż jak się okazało na bezpłatnym badaniu skóry głowy - mam zapchane cebulki włosowe, przez co sypało mi się ciągle z głowy coś podobnego łupieżu - teraz jest już po problemie i pora nawilżyć skalp, aby problem się nie powtórzył. Obecnie włosy mają 8cm obwodu w ciasnym kucyku, są długie, lśniące i mocne. W skrócie - polecam wszelkie mgiełki nawilżające i wzmacniające oraz olejowanie - chociaż robienie tego przed każdym myciem nie dla każdego jest dobre, niektórzy wolą robić to rzadziej. Ponadto codziennie przed snem zabezpieczam końcówki olejkiem arganowym lub marakujowym z biedronki, zawsze chodzę spać w suchych, splecionych w warkocz włosach (jak ktoś nie lubi włosów po warkoczu, to można zrobić niski kucyk, a przy długich włosach związać też końcówki, żeby się nie potargały. Gwarantuję, że włosy będą o wiele mniej zniszczone, gdy rano nie będą aż tak potargane (olejki tez pomagają w rozczesywaniu) - o wiele mniej połamanych i powyrywanych włosów! Mam też nadzieję, że nigdy nie czeszesz ich mokrych ani wilgotnych.
OdpowiedzUsuńOsobiście od kilku dobrych lat stosuję się do podstawowych zasad włosomaniactwa, o których piszesz, jednak po wyjeździe za granicę i rozpoczęciu pracy trudniej mi utrzymać moją pielęgnację sprzed wyjazdu - inne kosmetyki (choć próbuję zaopatrywać się w te, które stosowałam w Polsce), i niestety niedosuszone włosy, kiedy idę spać (musiałam zacząć myć je wieczorem, bo rano brak mi na to czasu).
UsuńJa również przez jakiś czas utrzymywałam włosy do talii, szkoda było mi je ściąć, jednak kiedy już się na to zdecydowałam (poszło jakieś 7-10cm, nie pamiętam dokładnie), one odwdzięczyły mi się zagęszczeniem.
Zapraszam Cię na kolejną część mojej historii, która pojawi się we wtorek wieczorem. :)
Masz piękne i gęste włosy o bardzo ładnym naturalnym kolorze :) Kiedy czytałam Twoją historię, miałam wrażenie, że podobne elementy przewijają się też w mojej :D szczególnie kolor Twoich włosów na zdjęciu w różowej koszulce. Po tym jak ja namiętnie zaczęłam rozjaśniać swój brąz, włosy też przybrały taki rdzawo żółty odcień. Na szczęście to już za mną :)
OdpowiedzUsuńAle przede mną jeszcze to, co Ty masz już za sobą. Ścięcie farbowańców. Mam nadzieję, że dotrwam hodując pseudo ombre ;D Jesteś żywym dowodem na to, że się da :))