Najnowsze wpisy


Dawno mnie tutaj nie było, a to wszystko przez pracę, która pochłonęła mnie w całości - jednak opłacało się, bo poskutkowało to awansem. :)
Dzisiaj wracam do Was z wpisem na temat mojej wizyty u trychologa, do którego wybrałam się, kiedy byłam w Polsce.

Wizytę planowałam już dawno, ale dopiero teraz, kiedy pojawiły się problemy ze skórą głowy, postanowiłam, że w końcu muszę się umówić.

Copywrite: medi-tour


Trychologa szukałam w Katowicach; znalazłam kilka prywatnych gabinetów i pewnie jeden z nich bym wybrała, gdybym w ostatniej chwili nie trafiła na ofertę kliniki Hair Medica - wizyty dofinansowane z programu "Zdrowe Włosy", cena 45 zł.
Nie szukałam opinii, różnica cenowa między prywatnym gabinetem, a Hair Medica mnie przekonała.
Na stronie internetowej wybrałam lekarza do którego chcę się udać, zarezerwowałam termin i ostatniego dnia sierpnia wybrałam się do Katowic.

Gabinet znajduje się w salonie fryzjerskim, który właściwie był pusty i wyglądał jakby był w trakcie remontu. Pani doktor obsługiwała jeszcze klientkę, więc poproszono mnie, żebym chwilę poczekała i zaproponowano mi kawę. Po ok. 25 minutach nadeszła moja kolej.
Wygląd gabinetu mnie zaskoczył - małe biurko/stoliczek, dwa krzesełka i kamera, dodatkowo było dość ciemno jak na gabinet lekarski.
Młoda i bardzo sympatyczna pani doktor przeprowadziła ze mną dokładny wywiad na temat moich włosów, skóry głowy, zdrowia, przyjmowanych leków i pielęgnacji jaką stosuję.
Jakie było moje zaskoczenie kiedy okazało się, że czyta bloga Anwen i inne włosowe blogi, i to dzięki nim została trychologiem.

Podczas rozmowy dowiedziałam się, że jeśli przetłuszczanie włosów trwa od czasów gimnazjum to taka jest moja "uroda" i nic z tym nie zrobię. To wyjaśnienie mnie nie usatysfakcjonowało, bo nie sądzę, żeby tak mocne przetłuszczanie się skóry głowy było normalne.
Po wywiadzie przeszłyśmy do obejrzenia włosów i skóry głowy pod kamerą, i o ile moje włosy zebrały sporo komplementów, o tyle skóra pozostawiała wiele do życzenia.
Okazało się, że mam mocno zaczopowane mieszki włosowe i to może być przyczyną nadmiernego wypadania, z którym ostatnio się borykam.

Po obejrzeniu włosów pani trycholog zaproponowała mi (nie zmuszała) zakup firmowych kosmetyków, które miały pomóc rozwiązać mój problem. Nie byłam zainteresowana wydaniem 500 zł na szampon i peeling, dlatego zaproponowano mi alternatywę dostępną w aptekach i w internecie - peeling DSD Deluxe, cena ok. 130 zł.
Po 30 minutach wizyta dobiegła końca.


Podsumowując

Niedawno czytałam negatywne komentarze na temat kliniki Hair Medica i muszę przyznać, że byłam w szoku. Na szczęście ja trafiłam na osobę posiadającą rzetelną wiedzę na temat włosów i skóry głowy. Cieszę się, że nie czytałam tych komentarzy przed wizytą, bo pewnie by do niej nie doszło.

Czy było warto?
45 zł za wizytę, która obejmuje wywiad, możliwość obejrzenia swoich włosów i skóry w dużym powiększeniu. rozpoznanie problemu oraz polecenie produktów do dalszej pielęgnacji to - moim zdaniem - nie jest wysoka cena.
Dzięki trychologowi dowiedziałam się z jakim problemem mam do czynienia i w jaki sposób mogę z nim walczyć. Po miesiącu od wizyty zaopatrzyłam się w w/w peeling i szampon polecany na włosowych blogach - aktualnie jestem w trakcie walki o zdrową skórę głowy. Tak, było warto.



Jestem ciekawa Waszych doświadczeń z trychologami.
Może również korzystałyście z usług Hair Medica?



Pozdrawiam
HM





Dzisiaj chcę Wam napisać jak wyglądała moja pielęgnacja włosów w lipcu, nie zabraknie również kilku lipcowych zdjęć pokazujących ich stan.

Jak wiecie z poprzednich postów już od dłuższego czasu staram się przetestować wcierkę Andrea. Niestety, moja skóra głowy się buntuje i uniemożliwia mi dokończenie testu. We wrześniu, po powrocie z Polski, podejmę ostatnią próbę, ale tym razem zgodnie z zaleceniami producenta.
Z powodu problemów ze skórą oraz dwutygodniowego urlopu moja pielęgnacja była ograniczona do niezbędnego minimum, mianowicie: szampon, odżywka/maska + raz na dwa tygodnie olejowanie włosów.

Na początku lipca postanowiłam rozpocząć walkę z przetłuszczaniem się skóry głowy, dlatego przez cały miesiąc za szampon służyło mi Naturalne Syberyjskie Czarne Mydło Agafii. To właśnie wśród jego zalet wymienia się zmniejszenie przetłuszczania skóry. I wiecie co? Po miesiącu nieregularnego stosowania czarnego mydła mogę powiedzieć, że moje włosy dłużej utrzymują świeżość. Mam zamiar stosować mydło jeszcze przez miesiąc lub dwa i wtedy pojawi się moja recenzja.

Zamiennikiem czarnego mydła był łagodny szamponu Babuszki Agafii na kwiatowym propolisie, jednak używałam go zbyt krótko, by napisać o nim coś więcej.

Włosy oczyszczałam raz na dwa tygodnie, już standardowo, pokrzywową Barwą Ziołową. W tym celu ten szampon sprawdza się u mnie najlepiej i stosuję go chyba od samego początku włosomaniactwa.

Z odżywkami również nie szalałam, postawiłam na sprawdzone produkty i tak w zależności od pogody i stanu włosów po każdym myciu na kilka minut nakładałam odżywkę Nivea Long Repair, Garnier Awokado i Masło Karite lub maskę nawilżającą Alterry Granat i Aloes.

Jeśli chodzi o maski to stosowałam tylko pomarańczowego Biovaxa do włosów suchych i zniszczonych, jednak muszę uznać to za błąd, bo włosy po raz kolejny przyzwyczaiły się do tego kosmetyku co spowodowało, że efektu nie było widać.

Ostatnim punktem lipcowej pielęgnacji było olejowanie i tutaj standardowo mój ulubieniec - olej kokosowy.

Na urlop do Hiszpanii zabrałam tylko kilka włosowych produktów:
- odrobina Barwy Ziołowej do jednorazowego oczyszczenia włosów na półmetku pobytu,
- pomarańczowy Biovax, którego stosowałam jako emolientową odżywkę zabezpieczającą włosy,
- odrobina odżywki Long Repair jako jednorazowa zmiana w odżywkowej pielęgnacji,
- czarne mydło jako szampon,
- spray do ochrony włosów przed słońcem CharlesWorthington Sunshine Protector.

Muszę dodać, że czarne mydło było strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o kosmetyki, które znalazły się w mojej wyjazdowej kosmetyczce. Jako że jest odpowiednie zarówno do mycia włosów jak i skóry to dzięki temu nie musiałam pakować dodatkowo żelu do ciała, zaoszczędziłam miejsce w kosmetyczce i zyskałam odrobinkę - zawsze coś - na wadze bagażu. :)

W lipcu włosy nie sprawiały mi większych problemów i nie domagały się bogatszej pielęgnacji. Nie narzekałam na przesuszenie, puch czy przeciążenie. Jedyne co mnie denerwowało to ciągłe strączkowanie, ale to problem, z którym borykam się od lat. Może macie jakieś rady?

A tak włosy wyglądają na zdjęciach:

 




Pozdrawiam

HM





Jakiś czas temu, za sprawą serii wpisów u Anwen, pojawił się wysyp postów o ulubionych maskach emolientowych. Zauważyłam, że w wielu takich wpisach przewijała się Aktywna Czarna Maska do włosów na bazie Szungitu "Wzrost i Gęstość". Tak się składa, że od dłuższego czasu jestem jej posiadaczką. Czy szczęśliwą?


Byłam bardzo ciekawa tego produktu, zwłaszcza, że jest to maska o składzie emolientowym, a takie właśnie składy są najbardziej lubiane przez moje włosy, o czym wspominałam we wpisie na temat maski Biovax do włosów suchych i zniszczonych.

Czego dowiadujemy się od producenta?

Aktywna czarna maska na bazie szungitu - dzięki unikalnej kombinacji naturalnych składników poprawia krążenie krwi w skórze głowy, zapobiega przerzedzeniu włosów, zwiększa ich żywotność, wzmacnia korzenie, stymuluje wzrost, a włosy stają się silne i zdrowe.
Bardzo aktywny karelski szungit poprawia krążenie krwi w skórze głowy, nasyca podstawowymi pierwiastkami, wzmacnia cebulki włosów, ma działanie antyoksydacyjne. Olejki eteryczne z imbiru i cytryny zwiększają krążenie krwi i stymulują wzrost włosów, dają uczucie świeżości. Ekstrakty z rozmarynu, tymianku i eukaliptusa wzmacniają włosy i stymulują wzrost, pomagają wyeliminować łupież. Szafran i mirt ma działanie przeciwzapalne, odżywiają i zmiękczają włosy. Bezbarwna henna wzmacnia włosy i odbudowuje uszkodzoną strukturę, pobudza mieszki włosowe, powoduje aktywny wzrost włosów. Masło shea i monoi chroni włosy przed rozdwajaniem końcówek i przywraca blask.


Skład:

Aqua (demineralizowana woda szungitowa), Cetearyl Alcohol, Ceteareth-3, Behentrimonium Chloride, Hydroxyethylcellulose, Soybean Glicerides, Ekstrakty: Rosmarinus Officinalis (ekstrakt z rozmarynu), Thymus Serpyllum (ekstrakt z tymianku), Eucalyptus Globus (ekstrakt z eukaliptusa), Myrtus Communic (ekstrakt z mirtu), Crocus Sativus Flower (ekstrakt z szafranu), Lawsonia Inermis (henna), Rosa Damascena (ekstrakt z róży damasceńskiej),  Butyrospermum Parkii Butter (masło Shea), Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy), Gardenia Tahitansis Flower (olej z monoi), Pelos (szungit), Cytrus Medical Limonium Essential (olej z limonki), Zingiber Officinale (olej z imbiru), Tetrasodium EDTA, Citric Acid, Methylparaben, Methylisothiazolinone, Perfum. 


Opis maski:

Produkt dostajemy w czarnym słoiczku o pojemności 220 ml - to dość sporo zważając na to, że maska jest całkiem wydajna, choć konsystencja nie należy do gęstych. Maska ma ciemnoszary kolor i ubogacona jest czarnymi drobinkami - jak można się domyślić, są to drobinki szungitu.


Czym jednak jest szungit?
Szungit to jeden z naturalnie występujących w przyrodzie minerałów zawierających węgiel. Przez naszych przodków używany był do poprawiania jakości wody pitnej. Minerał ten ma wiele właściwości leczniczych, o których można przeczytać w Internecie, nas jednak interesuje jego wpływ na włosy i skórę głowy. Płukanka z wody szungitowej chroni włosy przed wypadaniem, zapobiega łysieniu i działa przeciwłupieżowo, ponadto wzmacnia cebulki włosów i pozostawia włosy błyszczące i jedwabiste w dotyku.


Moja opinia

Czarna maska to pierwszy rosyjski kosmetyk, na który się zdecydowałam. Moim włosom trudno dogodzić jeśli chodzi o emolientowe kosmetyki. Przyznam, że po pierwszym użyciu tej maski nie byłam zadowolona - z włosami nie zrobiła nic dobrego, a wręcz wyglądały jakbym lekko przesadziła z proteinami. Szybko z niej zrezygnowałam i z podkulonym ogonem wróciłam do odżywki Garnier - Awokado i masło karite. 
Jednak gdy w grudniu ubiegłego roku zanim zaopatrzyłam się w wyżej wspomniany Biovax, musiałam wspomóc się czymś o dłuższym działaniu niż odżywka, a z racji tego, że wyjeżdżając z kraju zabrałam ze sobą swoje "włosowe zapasy", postanowiłam dać czarnej masce drugą szansę.
Tym razem dodałam do niej kilka kropli oleju kokosowego, który jest uwielbiany przez moją czuprynę. Rozprowadziłam maskę na całej długości włosów, zawinęłam w koczek, nałożyłam czepek i zostawiłam na 30 min. Zazwyczaj kiedy zmywam maski, potrafię wyczuć czy dany produkt zadziałał pozytywnie (włosy są mega gładkie) - przy tej masce nie czułam takiego efektu, a na pewno nie był on taki jak np. przy Biovax. Jednak kiedy moje włosy wyschły i doszły do siebie (zazwyczaj potrzebują 2-3h na domknięcie łusek; płukanki itp. niewiele pomagają), były dość gładkie i - standardowo po kokosie - dociążone. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego efektu - byłam raczej nastawiona sceptycznie, zwłaszcza że olej kokosowy widnieje w składzie tego produktu, jednak jest uplasowany dość nisko. Od tamtej pory czarnej maski używam częściej, ale raczej nie zdecyduję się na kolejny zakup, bo skoro inne, łatwiej dostępne i tańsze maski dają zdecydowanie lepszy efekt, to nie widzę w tym większego sensu.

 
Swój egzemplarz kupiłam TUTAJ, za około 20 zł + przesyłka; obecnie cena jest niższa, więc jeśli chcecie sprawdzić działanie czarnej maski do włosów na bazie szungitu to macie do tego dobrą okazję. :)



Co z tą Andreą?

Kilka tygodni temu wspominałam Wam o moim problemie z wcierką Andrea, podjęłam wtedy drugą próbę wcierania. Niestety, okazało się, że za stan skóry głowy podczas kuracji odpowiada główny bohater, czyli sama wcierka. Tym razem objawy, które opisywałam w TYM poście pojawiły się już po kilku dniach wcierania, dlatego też byłam zmuszona przerwać kurację. Ale przecież "do trzech razy sztuka" - postanowiłam dać Andrei ostatnią szansę i jak tylko wrócę z Polski zacznę ją stosować według zaleceń producenta, czyli dodając do szamponu. 

P.S. Zaplanowałam dla Was mały konkurs, aby będąc w Polsce móc wysłać Wam nagrody. Szczegóły już niedługo! :)
 


 
Miałyście okazję używać tej maski?




Pozdrawiam Was serdecznie


Półmetek wakacji już prawie za nami, Słońce mocno przygrzewa, a temperatury bywają nie do zniesienia.
Jednak ja w takich warunkach czuję się jak ryba w wodzie - mogłabym godzinami przesiadywać na słońcu, czy to na plaży, czy w ogródku. Jednak czy jest to dobre dla skóry i włosów?

Moja skóra regeneruje się pod wpływem Słońca. Wygląda zdecydowanie zdrowiej, kiedy jest opalona; kiedyś z tego powodu potrafiłam wystawiać się na najmocniejsze promienie i leżeć tak przez kilka godzin i to (o zgrozo!) bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Skóra wyglądała o niebo lepiej niż przed opalaniem, ale szkody jakie jej w ten sposób wyrządziłam są nieodwracalne i za kilka lat z pewnością zacznę je dostrzegać.


Ochrona skóry twarzy
 
Jakiś czas temu przeczytałam książkę "Sekrety urody Koreanek" autorstwa Cho Charlotte, pod wpływem której postanowiłam zmienić swoje nawyki pielęgnacyjne. Jednym z 10 kroków koreańskiego rytuału pielęgnacyjnego jest nakładanie na twarz kremu z filtrem - jest to najważniejszy krok, którego absolutnie nie można pominąć, niezależnie od pory roku.


Swoje pierwsze kroki po przeczytaniu książki skierowałam do laptopa w poszukiwaniu najlepszego kremu z filtrem, a następnie udałam się do drogerii i zaopatrzyłam się w takowy.

Zależało mi na tym by krem, który będę nakładać na twarz, nie pozostawiał tłustej, świecącej warstwy, jak to mają w zwyczaju kremy z filtrem. Moja twarz świeci się wystarczająco bez kremu, dlatego też zdecydowałam się na krem marki Vichy - Ideal Soleil Mattifying Face Dry Touch SPF30.

 

Opis producenta:

Krem matujący do twarzy SPF30.
Wysoka ochrona skóry wrażliwej.
Lekka formuła kremu zapobiega błyszczeniu skóry, zapewniając długotrwały, matowy efekt.
Chroni przed promieniowaniem UVB i UVA.
Wodoodporny, fotostabilny, hipoalergiczny, bez parabenów.  


Skład:

AQUA / WATER - ALCOHOL DENAT. - DIISOPROPYL SEBACATE - SILICA - BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE - CI 77891 / TITANIUM DIOXIDE - C12-15 ALKYL BENZOATE - OCTOCRYLENE - ISOPROPYL LAUROYL SARCOSINATE - ZEA MAYS STARCH / CORN STARCH - ETHYLHEXYL TRIAZONE - POLY C10-30 ALKYL ACRYLATE - GLYCERYL STEARATE - BEHENYL ALCOHOL - METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL [NANO] / METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL - AMMONIUM POLYACRYLDIMETHYLTAURAMIDE / AMMONIUM POLYACRYLOYLDIMETHYL TAURATE - CAPRYLYL GLYCOL - CETYL ALCOHOL - DECYL GLUCOSIDE - DISODIUM EDTA - DISODIUM ETHYLENE DICOCAMIDE PEG-15 DISULFATE - DROMETRIZOLE TRISILOXANE - GLYCERYL STEARATE CITRATE - PHENOXYETHANOL - SODIUM HYALURONATE - TEREPHTHALYLIDENE DICAMPHOR SULFONIC ACID - TRIETHANOLAMINE - XANTHAN GUM - PARFUM / FRAGRANCE


Moja opinia

Krem ma lekką, mleczną konsystencję i strasznie szybko się wchłania, dlatego trzeba go sprawnie rozprowadzać na skórze. Przy takiej szybkości wchłaniania okazuje się, że krem jest mało wydajny przy codziennym stosowaniu, a jego cena nie należy do niskich, bo za 50 ml zapłacimy ok. 42 zł. Jednak jest jeden pozytyw tej szybkości wchłaniania - nie musimy czekać z nakładaniem makijażu.
Długo szukałam kremu matującego wśród stworzonych specjalnie w tym celu, niewiele zdawało egzamin - teraz mam krem, który świetnie matuje, chroni przed słońcem, a dodatkowo nie pozostawia tłustego filmu na twarzy, przez co idealnie nadaje się pod makijaż. Nie zapycha porów i jest wodoodporny.


Niestety Ideal Soleil posiada wady. Jedną z nich na pewno jest cena, kolejną są smugi jakie pojawiają się na skórze, kiedy nałożymy zbyt dużą ilość kosmetyku - potrafi się też wtedy rolować, jednak jeśli nałożymy odpowiednią ilość, nic złego nie powinno się stać. Krem ma również problemy z zarostem, co zaobserwowałam na twarzy mojego chłopaka, w okolicach zarostu również się roluje i pozostawia białe ślady. O ile na plaży nie robi to problemu, o tyle w innych miejscach wygląda to nieestetycznie i jest moim zdaniem niedopuszczalne.


Moim zdaniem produkt spełnia swoją funkcję idealnie na twarzy bez zarostu - świetny dla kobiet. Chcę przetestować jeszcze jeden krem do twarzy z filtrem, jakim jest La Roche-Posay Anthelios AC Anti-Shine Matte Fluid SPF30, jednak do tego czasu Vichy Ideal Soleil pozostaje moim ulubieńcem.



Ochrona włosów

Nigdy nie zabezpieczałam jakoś szczególnie włosów przed Słońcem. Moja ochrona włosów polega na wtarciu olejku w końcówki; latem dochodzi ochrona przed słoną, morską wodą, w postaci związywania włosów w koczek i sporadycznie nakładanie jakiegoś okrycia na głowę.
Niedawno przypadkowo trafiłam w drogerii na kosmetyk mający za zadanie chronić włosy przed promieniami słonecznymi i od razu wylądował w moim koszyku, jako że wybierałam się do upalnej Hiszpanii.
Mowa o kosmetyku Charles Worthington Sunshine Protector



Spray dostajemy w małej, żółto-różowej buteleczce o pojemności 50 ml.
Produkt zawiera wygładzające i nawilżające składniki aktywne olejku z nasion Moringa, które mają za zadanie chronić włosy przed szkodliwym działaniem Słońca podczas opalania i po kąpieli. Jest prosty w użyciu, wystarczy spryskać nim wilgotne włosy i przeczesać. Ma przyjemny, owocowy zapach, a olej z nasion Moringa jest bardzo wysoko w składzie, bo na czwartym miejscu. Produkt zawiera sporo silikonów. Nie potrafię stwierdzić czy spray zadziałał na moich włosach, włosy nim pokryte niczym nie różniły się od tych niepokrytych, jedynie można było wyczuć zapach. Myślę jednak, że działanie takiego produktu jest niewidoczne, no bo jak ma się objawić? W każdym razie ja, przez cały urlop, byłam spokojniejsza o moje włosy, mając świadomość, że są chronione przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym.



Pamiętacie o zabezpieczaniu skóry i włosów przed promieniowaniem UV?
Jakich produktów używacie w tym celu?


Pozdrawiam
HM




Wyjeżdżając z Polski zabrałam ze sobą naprawdę ogromną ilość kosmetyków, niestety zabrakło wśród nich mojej sprawdzonej bazy pod cienie z Avonu. Początkowo mi jej nie brakowało, jako że rzadko nakładam cienie na powieki. Jednak kiedy moja pierwsza wypłata wpłynęła na konto, postanowiłam sprawić sobie nową kolorówkę, a więc potrzebowałam również dobrej bazy.



Przeczytałam dużo pozytywnych opinii o bazie pod cienie Hean Stay On. Wiele blogerek uznało ją za bazę idealną, dlatego zdecydowałam się na zakup i to podwójny, ponieważ byłam prawie w 100% pewna, że pojemność jednego opakowania będzie niewystarczająca, podobnie jak pojemność bazy Avonu.
Myliłam się, baza znajduje się w słoiczku o pojemności 14g - jak na bazę to naprawdę sporo. Moim zdaniem nawet za dużo.


Co mówi producent?

Utrwalająca i wygładzająca baza pod cienie prasowane i sypkie. Wzmacnia intensywność koloru, utrwala cienie i ułatwia ich aplikację. Nie pozostawia tłustego filmu.  

 Dla tych z Was, które są ciekawe składu:

C11-13 Isoparaffin, Talc(and)Triethoxycaprylylsilane, Ozokerite, VP/Hexadecene Copolymer, Mica, Polyethylene, Ethylparaben, Isopropyl Mirystate, Limnanthes Alba(Meadowfoam)Seed Oil, Isohexadecane, VP/Eicosene Copolymer, Carthamus Tinctorius(Safflower)Seed Oil(and)Prunus Amygdalus Dulcis(Sweet Almond)Oil(and)Tocopheryl Acetate(and)Ascorbyl Palmitate(and)Linoleic Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol, Synthetic Fluorphlogopite, [+/- CI 77891, CI 77491, CI 77492, CI 77499].C11-13 Isoparaffin, Talc(and)Triethoxycaprylylsilane, Ozokerite, VP/Hexadecene Copolymer, Mica, Polyethylene, Ethylparaben, Isopropyl Mirystate, Limnanthes Alba(Meadowfoam)Seed Oil, Isohexadecane, VP/Eicosene Copolymer, Carthamus Tinctorius(Safflower)Seed Oil(and)Prunus Amygdalus Dulcis(Sweet Almond)Oil(and)Tocopheryl Acetate(and)Ascorbyl Palmitate(and)Linoleic Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol, Synthetic Fluorphlogopite, [+/- CI 77891, CI 77491, CI 77492, CI 77499].


Moje spostrzeżenia

Słoiczek, w którym znajduje się baza, jest wykonany z grubego, przezroczystego plastiku i posiada czarną zakrętkę, pod którą znajdujemy dodatkowe zabezpieczenie w formie sreberka.
Jedyny minus opakowania to właśnie wieczko - nie wiem czy tylko moje egzemplarze tak mają, ale naprawdę czasem ciężko się je zakręca.

Baza w słoiczku ma kremowy, satynowy kolor, jednak po nałożeniu na powiekę jest zupełnie niewidoczna.
Posiada delikatny, przyjemny - jakby lekko perfumowany - zapach.
Jeśli chodzi o wydajność produktu to jest ona ogromna - wystarczy niewielka ilość, aby pokryć całą powiekę.




Produkt ma kremową, bardzo gęstą (w słoiczku) i lekko tłustawą konsystencję, jednak podczas aplikacji staje się aksamitny i nie pozostawia tłustej warstwy.

Cena bazy to 14,99 zł - za taką pojemność to naprawdę dobra cena.


Jak baza sprawdziła się u mnie?

Jeszcze przed chwilą ten post, a raczej zawarta w nim moja opinia, wyglądała zupełnie inaczej. Początkowo baza Hean się u mnie nie sprawdzała - po kilku godzinach cienie zbierały się w załamaniach - jednak przed opublikowaniem recenzji postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę. Tym razem cienie trzymały się dłużej, makijaż wyglądał idealnie przez ponad 9 godzin, ale... tylko na jednej powiece, druga zaliczyła niestety wpadkę z powyższym problemem. Niestety nie mam pojęcia co mogło być przyczyną, jednak to skłoniło mnie do kolejnej próby. Bazę nałożyłam kilka minut przed aplikacją cieni, była to grubsza warstwa niż poprzednio i tym razem w końcu się udało. Od tamtej pory baza za każdym razem spisuje się na medal.

A więc jaka jest moja ostateczna opinia na temat bazy Hean?
Zgadzam się z tym, że wzmacnia intensywność kolorów (co potwierdzam zdjęciami poniżej), ułatwia nakładanie cieni, które trzymają się powieki i nie osypują się, makijaż wygląda perfekcyjnie przez niemalże cały dzień. W dalszym ciągu nie odkryłam powodu początkowych niepowodzeń w mojej relacji z tą bazą, jednak  podejrzewam, że mogła to być aplikacja zbyt cienkiej lub zbyt grubej warstwy kosmetyku.


Jak pisałam wyżej, sprawdziłam prawdziwość obietnicy wzmocnienia intensywności koloru, same zobaczcie:


 


Wygląda na to, że znalazłam idealną bazę pod cienie i wcale nie zajęło mi to wiele czasu, w końcu to dopiero mój drugi produkt tego typu.



Macie doświadczenia z tą bazą?
Jakie są Wasze ulubione bazy pod cienie?





Pozdrawiam
HM





Kto nie lubi wciągać długaśnych nitek makaronu, skąpanych w ulubionym sosie i oczywiście z dodatkiem mięsa? Chyba niewielu. Niestety, kaloryczne dodatki, takie jak gotowe sosy czy ser sprawiają, że danie to wpływa niekorzystnie na nasze zdrowie. Dlatego dziś mam dla Was przepis na zdrowszą wersję spaghetti. Osobiście mogłabym je jeść codziennie, uwielbiam cukinię i tuńczyka, a to właśnie główne składniki tej potrawy. Jest to również idealna alternatywa dla wegetarian.



Danie jest łatwe w przygotowaniu i jego przygotowanie zajmuje maksymalnie 30 minut - każdy etap pokazałam na zdjęciach. :)


Przepis na 3 porcje.

Czego potrzebujemy? - składniki

makaron - najlepiej razowy (produkowany z mąki z pełnego ziarna),
3 średniej wielkości cukinie,
2 puszki rozdrobnionego w wodzie/oleju tuńczyka (jedna to ok. 185 g),
1 śmietana (ok. 300 ml)
1 średniej wielkości cebula,
oregano, bazylia,
sól i pieprz, (opcjonalnie vegeta),
oliwa lub olej.

Sposób przygotowania

Cukinię kroimy w kostkę, solimy i odstawiamy aż puści soki.

 
Na rozgrzany olej (ja używam kokosowego, by było bardziej zdrowo; uwaga - oliwa z oliwek może nadać potrawie lekko gorzkiego smaku) wrzucamy pokrojoną w kostkę cebulę i podsmażamy aż do zeszklenia. 
  

W tym czasie w osolonej wodzie (pamiętajcie, by wodę solić dopiero kiedy będzie gorąca, w przeciwnym razie sól może zniszczyć dno garnka) możemy zacząć gotować makaron, dodajemy przy tym łyżkę oleju by się nie sklejał.

Do zeszklonej cebulki dorzucamy odsączoną z soków cukinię (dobrze jest ją wytrzeć w papierowy ręcznik), dodajemy przyprawy - w tym momencie nie zapominamy o ziołach, które odgrywają w tej potrawie ważną rolę - po czym całość mieszamy i smażymy do miękkości (aż ściemnieje).


Kiedy cukinia zmięknie, dodajemy tuńczyka i mieszamy. Po chwili wlewamy śmietanę i ponownie mieszamy - całość przez chwilę trzymamy na ogniu, uważając by śmietana się nie zważyła.



Makaron odcedzamy i przepłukujemy zimną wodą.
Spaghetti gotowe do podania, smacznego!




Znałyście ten przepis? 
A może macie inne propozycje na podanie spaghetti?



Pozdrawiam Was serdecznie,

HM




Postanowiłam dołączyć do Anwen i przejść na naturalną stronę mocy. :) W ramach organizowanej na jej blogu wspólnej akcji włosomaniaczek - Miesiąc Naturalnej Pielęgnacji - postanowiłam wypróbować na swoich włosach własny, naturalny przepis.




Postawiłam na maskę, a nad składnikami nie musiałam długo myśleć. W lodówce, w kolejce do kolejnego koktajlu, czekały już buraki i imbir, a z racji że tych pierwszych było w paczce aż 6, postanowiłam jednego podkraść.

Zanim podam Wam mój przepis na maskę, zapoznajmy się z właściwościami składników.

Burak to warzywo o wielu cennych właściwościach odżywczych i leczniczych, dzięki niemu mamy lepszą odporność, wolniej się starzejemy i zapobiegamy występowaniu nowotworów. Szklanka soku z buraków potrafi obniżyć ciśnienie krwi, uchronić przed katarem, uwolnić od zgagi i dodać sił. Korzeń buraka ćwikłowego jest źródłem barwników z grupy betacyjanin, białka, cukrów, antocyjan (te same barwniki, które występują w czerwonym winie), zeoksantyny, związków fenolowych, kwasu foliowego, luteiny, kwasu szczawiowego oraz witamin (C, A, witamin z grupy B, niacyny) i pierwiastków (wapń, kobalt, magnez, żelazo, potas, sód, rubid, cez, krzem, fosfor).
  
Wpływ buraków na włosy

Buraki mają zbawienny wpływ na wrażliwą skórę głowy, ich sok pomaga wyeliminować jej swędzenie, suchość, łupież, a nawet łuszczycę. Dodatkowo karotenoidy poprawiają jakość włosów, zwiększają ich grubość oraz wydobywają z nich połysk.


Imbir lekarski jest rośliną stosowaną jako przyprawa, posiada on też wiele właściwości leczniczych.

Jest to bardzo skuteczne lekarstwo m.in. na przeziębienie (herbata z imbirem), mdłości czy bóle miesiączkowe. Imbir zwiększa koncentrację, ułatwia trawienie i rozgrzewa organizm. Może być stosowany w walce z migreną,


Wpływ imbiru na włosy

Imbir jest stosowany w szamponach i balsamach do włosów jako składnik przeciwdziałający starzeniu się skóry głowy - jednocześnie powoduje, że włosy stają się zdrowe, gęste i mocne. Poprawia również ukrwienie skóry głowy, co wpływa na przyspieszenie wzrostu włosów; stosuje się go jako składnik w kosmetykach zapobiegających łysieniu. Nadaje włosom połysku i wzmacnia je.


MASKA Z BURAKA I IMBIRU
 

Składniki:

1 mały burak,
niewielka część korzenia imbiru,
3/4 łyżki ulubionej maski (modyfikacja do 1 łyżki - powód podałam poniżej)


 
Przyrządzenie maski jest banalnie proste, wystarczy zetrzeć buraka i imbir, dodać maskę (u mnie był to Kallos Algae - do ulubionych nie należy, jednak dawno go nie używałam) i wszystko razem wymieszać.




Tak przygotowaną papkę nałożyłam na wcześniej umyte włosy (szamponem oczyszczającym Barwa), wcierając przy tym w skórę głowy. Maskę trudno się rozprowadzało na włosach, dlatego dodałam jeszcze trochę odżywki Nivea Long Repair. Następnie nałożyłam na włosy foliowy czepek i owinęłam głowę ręcznikiem. Z takim turbanem spędziłam 45 min, robiąc zdrowszą wersję spaghetti (przepis już niedługo na blogu). Po tym czasie spłukałam maskę chłodną wodą. Obawiałam się problemów z wypłukaniem buraka i imbiru, jednak na szczęście wszystko ładnie zeszło.
Włosy po płukaniu były leciutko sztywne, gładkie i ciężkie. Po naturalnym wyschnięciu nadal są gładkie, lśniące, sypkie i lekko dociążone. Dodatkowo moja podrażniona skóra głowy (o czym napiszę na koniec) została ukojona.



Podsumowując, maska z buraka i imbiru sprawdziła się na moich włosach bardzo dobrze. Bałam się, że stworzę jakiś naturalny bubel, ale jednak wyszło coś fajnego. Na pewno będę co jakiś czas wracać do tej naturalnej maski i polecam Wam jej wypróbowanie.
Ważne! Imbir może uczulać, dlatego należy uważać przy jego stosowaniu. Jeśli nie macie pewności czy jesteście uczulone na tę roślinę, przed nałożeniem jej na skórę czy włosy zróbcie najpierw próbę uczuleniową.


A teraz coś dla tych z Was, które są zainteresowane chińską wcierką na porost włosów Andrea.
Otóż już blisko dwa miesiące temu na Instagramie wspomniałam, że noszę się z zamiarem jej przetestowania i w końcu, troszkę ponad miesiąc temu, udało mi się rozpocząć wcieranie. Niestety po dwóch tygodniach musiałam przerwać kurację, ponieważ moja skóra głowy się zbuntowała. Pomijając już łupież - który może być efektem ubocznym stosowania Andrei - skóra głowy stała się strasznie wrażliwa, każdy mocniejszy dotyk czy czesanie powodowało może nie ból, bo to za duże słowo, ale uczucie... hm, podrażnienia? Skóra głowy była po prostu wrażliwa na każdy dotyk (np. wcieranie), upinanie czy czesanie. Nie było to miłe uczucie, zwykłe czynności, wykonywane przy włosach, sprawiały mi pewien dyskomfort. Zaczęłam też nieświadomie drapać skórę głowy i dotykać jej, przez co wzmożyło się jej przetłuszczanie.
Nie mam pewności, że winowajcą jest wyżej wspomniana wcierka, ponieważ w mojej włosowej kosmetyczce pojawiło się w tym czasie kilka innych nowości.
Postanowiłam wyłączyć z pielęgnacji na jakiś czas zarówno wcierkę, jak i nowe kosmetyki. Zajęłam się przywracaniem skóry do porządku. Obecnie jest już lepiej, a dziś po zastosowaniu maski z buraków i imbiru mogę powiedzieć, że jest bardzo dobrze.

Od poniedziałku wracam do wcierania Andrei, ale nie włączam do pielęgnacji żadnych nowych kosmetyków. Myślę, że w ciągu dwóch tygodni powinnam się dowiedzieć, czy winę za stan skóry sprzed półtora miesiąca ponosi Andrea, czy jednak jakiś inny produkt.


Pozdrawiam
HM